Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/883

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr uśmiechał się również teraz i chciał stłumić zdenerwowanie, któremu uległ, wyczekując ich przybycia. Zkąd ten niepokój? a może było to tylko pragnienie jaknajprędszego opuszczenia Lourdes?... Czyż bał się, aby Marya nie zechciała tutaj pozostać?... Teraz, gdy ją widział, gdy stał tuż przy niej, uspokoił się i sam się tem niepomiernie zadziwił.
Piotr doradzał, by wsiedli natychmiast do wagonu i tam ich prowadził, kiedy spostrzegł nadbiegającego ku nim doktora Chassaigne.
— Ach, kochany doktorze, jakże dobrze, żeś przyszedł, byłbym prawdziwie się zmartwił, nie uściskawszy się z tobą przed odjazdem.
Doktor drżał ze wzruszenia i przerwał mu:
— Tak, wiem, spóźniłem się... Lecz nie moja w tem wina... przybyłem tutaj już od kilkunastu minut... A napotkawszy komandora, wiesz, tego starego dziwaka, rozmawiałem z nim. Drwił sobie z waszych chorych, którzy nie wiedzieć po co tutaj przyjechawszy, znów wsiadali do pociągu, by wracać do domu — umierać; po cóż dom swój opuszczali?...
Naraz, gdy to mówił, padł na ziemię, jakby gromem rażony. Był to ów trzeci atak paraliżu, którego się spodziewał lada chwila i którego pragnął...
— Ach, mój Boże — szeptał stary ksiądz Judaine, który słyszał słowa doktora — bluźnił i niebo zesłało nań karę!...