Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/853

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niebieski. Taki dzień, jak dzisiejszy wymagał wielkiego wysiłku pracy ze strony pesonelu służbowego przy dworcu; panował też tutaj niezmierny zamęt, pośpiech, a natłok bezustanny wyjeżdżających oszołamiał tracących głowy urzędników.
Wyjazd białego pociągu sprowadził ścisk i ożywienie największe; wyczekiwano tej chwili z ciekawością i wzruszeniem; wywoził on bowiem tychże samych najsłabszych i najdotkliwiej cierpiących, których dowiózł do groty, by miłosierdzie Najświętszej Panny spuściło cudowne swe łaski i zlało na nich pokrzepienie, jeżeli nie uzdrowienie całkowite. Pod werendą o szklanym dachu wydłuż dworca, cisnęły się tłumy osób zapełniając całą jej stumetrową długość. Wszystkie licznie tutaj ustawione ławki zajęte były przez wyczekujących pątników, lub przez stosy, piętrzących się ich pakunków. Przed drzwiami sali bufetowej, przy małych stoliczkach siedziało mnóstwo mężczyzn, pijących piwo, kobiety piły przeważnie limonadę gazową. Przy drugim końcu werendy były drzwi od sali pakunków, stało tam grono tragarzy, strzegących porządku, tędy bowiem przybywali chorzy. Wzdłuż przestronnego peronu spacerowano bez przerwy, biegano tam i napowrót śpiesząc się i napominając, biedni ludziska cwałowali, nie wiedząc dokąd i dla czego, pełno było między nimi księży, panów w tużurkach, gapiów spokojnych, ale zawsze ciekawych; ta