Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/836

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnione cudowną wodą pobrzękiwały, śpieszono się i hałasowano z podnieconą wesołością. A gipsowe statuetki, medaliki i paciorkowe różańce wyglądały zewsząd, piętrzyły się na straganach, zawieszone były w powietrzu wzdłuż magazynów, krzyżowały się i rozwijały na przestrzeni całych kilometrów, zasuwając ulice i uliczki miasta.
Stanąwszy przed hotelem Świętych Zjawisk, pan de Guersaint jeszcze się zawahał:
— Więc rzecz zdecydowana, tutaj zakupimy nasze sprawunki?...
— Tak, tak, — odpowiedziała Marya — patrz, ojcze, jakie śliczne rzeczy mają w sklepie.
Weszła pierwsza do magazynu, który rzeczywiście był jednym z największych w mieście, zajmował cały parter po lewej stronie hotelowej bramy. Pan de Guersaint i Piotr weszli zaraz za nią.
Apolinarya, siostrzenica państwa Majesté, trudniła się sprzedażą; w chwili gdy weszli, stała właśnie na stołku i wyjmowała z górnej witryny kropielniczki, których zażądał młody, wytworny „tragarz“, przybrany w wspaniałe żółte kamasze. Śmiała się do niego, gruchając jak gołąbka: wiedziała, że jest ładną i chętnie się wdzięczyłe; włosy miała czarne i obfite, prześliczne ciemne oczy, twarz nieco szeroką, czoło proste, usta czerwone i świeże. Młody klient stał tuż przy niej i Piotr wyraźnie widział, iż łechtał jej łydki, co bynajmniej nie przestraszała dziewczyny. Wi-