Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/807

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc idziemy! — zawołał pan de Guersaint. — Czy wszyscy gotowi?...
Piotr wziął za kapelusz i wyszli z pokoju, rozmawiając i śmiejąc się głośno; schodzili ze schodów jak puszczone na swobodę szkolne żaki, obiecujące sobie, że będą mieć wesołe wakacye. Mieli już wychodzić z bramy na ulicę, gdy pani Majesté wybiegła za niemi. Wyczekiwała ona ich wyjścia.
— Pozwólcie państwo, abym wam złożyła moje powinszowanie... Wiemy już o szczęściu, jakie państwa spotkało, co za nieograniczona łaska!... Jesteśmy radzi a przytem niezmiernie dumni, iż Najświętsza Panna wyróżniła tak wielce jedną z naszych klientek!
Sucha i sztywna twarz pani Majesté wykrzywiała się w uśmiech pełen uprzejmości, patrzała na „cudem uzdrowioną“ oczami niezwykłego szacunku a zarazem pochlebstwa i czułości. Nagle zawołała na męża.
— Chodź prędzej — chodź, to panna de Guersaint!
Blada twarz pana Majesté, o policzkach napęczniałych połciami żółtego sadła, przybrała wyraz radosnego uniesienia i wdzięczności.
— Nie umiem pani wypowiedzieć, panno de Guersaint, jak dalece jesteśmy przejęci honorem, spływającym na nas, dzięki temu cudownemu uzdrowieniu. Nigdy nie zapomnimy, iż szanowny ojciec pani zamieszkiwał u nas w czasie