Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/777

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy przygotowanemi nawpół kuframi podróżnemi; zaczął płakać i wołać:
— Mamo, mamo, mamo!...
Nakoniec pani Vigneron poszła go pocieszyć. Wzięła go na ręce i przyniosła tutaj, by pocałował po raz ostatni zmarłą swoją ciotkę. Chłopiec bronił się początkowo, wyrywał się i płakał coraz głośniej. Pan Vigneron uznał za stosowne wystąpić z ojcowską powagą. Jakto?... więc on, który niczego się nie lękał, miałby się bać teraz ciotki?... on, taki odważny, tak spokojnie znoszący cierpienia, spowodowane swoją chorobą? Czyż nie pamięta, jak dobrą była dla niego ciotka?... najniezawodniej o nim myślała nawet w ostatniej chwili życia.
— Daj mi go, rzekł wreszcie do żony, zobaczysz, że go przekonam.
Gustaw objął ojca za szyję. Wątłe i ranami pokryte jego ciało trzęsło się pod wpływem wzruszenia a w nieładzie wisząca na nim koszula odsłaniała wynędzniałe członki. Mogło się było zdawać, iż pobyt w Lourdes bynajmniej mu nie służył; brane kąpiele przy grocie rozjątrzyły głęboką ranę, która widniała na jego grzbiecie, a wyschła jego noga wisiała bezwładnie nakształt badyla.
— Pocałuj ciotkę — rzekł ze stanowczością pan Vigneron.
Chłopiec się pochylił i pocałował czoło zmarłej. Bronił się od tego lecz nie z bojaźni. Pa-