Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem, miały jakieś piętno niewymownie głębokiego smutku. Sterczące ku niebu mury napełniały otwartą przestrzeń kościoła cichą melancholią. Ziemia zarosła była trawą a pomiędzy nierównościami i wybojami gruntu wiły się w gęstej trawie wydeptane ścieżki. Zachodziły tu bowiem często kobiety, mieszkające w sąsiedztwie i rozpościerały na trawie wypraną bieliznę. Pełno tu było ubogiej tej bielizny, schnącej na słońcu, wnikającem obecnie ostatniemi blaskami przez szerokie luki pozostawione w murach na kościelne okna. Suszyły się grube prześcieradła, dziurawe koszule, pieluchy dzieci i przeróżne szmaty.
Zwolna, w milczeniu, doktór Chassaigne i Piotr obeszli mury wewnątrz ruiny. Boczne kaplice zdawały się być zagrodami, przeznaczonemi na zgromadzenie resztek budowlanego materyału. Miejsce przeznaczone na chór przy wielkim ołtarzu wyłożone było cementem, zapewne dla zabezpieczenia krypty podziemnej od przeciekania deszczu w czasie budowy kościoła. Sklepienia krypty musiały wszakże słabnąć i osadzać się, powierzchnia bowiem cementu popękała skutkiem tego a w jednem miejscu znacznie zaklęsła, tak iż burza nocy poprzedniej nagromadziła płachtę wody rozlewającej się w jeziorko. Absydium Kościoła i transept najmniej ucierpiały od zniszczenia. Nie drgnął w ich murach ani jeden kamień a wielkie róże tryfolium oczekiwać się zdawały na szklarzy, mających w nie wprawić