Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/752

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zustannie przebywała w około wznoszonej świątyni, wielbił jej piękność nieskalanej czystości, lubował się w wyszukanej jej prostocie, pozbawionej ozdób, które niepotrzebnie psułyby tylko wdzięk jej dziewiczej imponująco pięknej nagości. Na ostatnim szeregu kamieni u szczytu, spoczywał dach, równej wszędzie wysokości, wsparty na gzemsach surowej prostoty. Boczne nawy i ramiona, również były pozbawione architektonicznych ozdób, jedyną ich dekoracyę stanowiły archiwolty, cięte w proste listwy, poczynające się od stóp kolumn, na których się wspierały. Lubił on zatrzymywać się w pośrodku transeptu, by podziwić różnobarwność szyb osadzonych w różach, ponad wielkim i ponad bocznemi ołtarzami. Wyszedłszy na zewnątrz, rozmiłowany w swem dziele proboszcz obchodził świątynię do koła, zatrzymując się przy dwupiętrowej zakrystyi, przylegającej do tylnej części gmachu; spoglądał z dumą na całość odcinającą się na błękicie nieba i pysznił się grubością murów mogących się oprzeć zniszczeniu wieków.
W marzeniach swoich wywoływał wszakże najchętniej fasadę kościoła i wysoką dzwonnicę. Potrójne drzwi wiodły do wnętrza świątyni. Ponad bocznemi drzwiami dach się rozpadał na niższe dwa tarasy, podczas gdy z ponad drzwi środkowych i najwyższych, unosił się taras dachu potężniejszy i dźwigający wyniośle tryskającą w gó-