Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/735

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiał się dobrodusznie, kłaniając się z uprzejmością Piotrowi, który, zadziwiony niedbałością z jaką traktował tę sprawę, zapytał:
— Jednakże ludzie przychodzący muszą się panu naprzykrzać i zakłócać codzienny spokój?...
Tym razem wikaryusz okazał zadziwienie:
— Bynajmniej, chociażby dlatego, iż prawie nigdy nikt tutaj nie zachodzi... Mało kto wie o izdebce, interesującej doktora Chassaigne. Pątnicy przybywają do Lourdes dla groty i przy niej się kupią... Wreszcie, zostawiam drzwi od ulicy i od izby otwarte, nikt mi więc nie przeszkadza. Lecz dnie całe mijają a nawet mysz swoim szelestem nie zamąca mi spokoju.
Oczy Piotra coraz bardziej nawykały do piwnicznej ciemności izby; wśród gratów porzuconych bezładnie w kątach, rozpoznawał stare beczki, popsute kojce, połamane narzędzia, szmaty i śmieci, nagromadzone z czasem, nigdy do użytku służyć niemogące i nieporuszane całemi latami. Od belek pułapu zwieszał się stary koszyk druciany, napełniony jajami, oraz wiązki wielkich, różowych cebul.
— Jak widzę — rzekł znów Piotr z powstrzymywanem drżeniem głosu — pan zużytkowuje ten pokój na rodzaj składu?... Wikaryusz odczuł wymówkę i z lekkiem zakłopotaniem odrzekł:
— Tak, zapewne... Domek mój ciasny, bardzo mało mam w nim miejsca! Wreszcie nie może-