Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/728

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w szale frenetycznego uniesienia, grzmiącego całą potęgą wezbranych uczuć niezatraconych jeszcze nadziei.
Myśl Piotra biegła za temi przejawami modłów, powstałych przy ziemi a przenikających kościoły piętrzące się jeden nad drugim i wykwitające smukłą wieżycą bazyliki. Poczuł się uniesiony prądem modlitwy, sięgającej coraz do wyższych ołtarzy, wzruszającej nawet głazy ścian pańskich przybytków i tryskającej ku niebu tą strzałą białej wieży, która jak płomień najwyższy strzela w niebiosa, rozpadając się wznak krzyża zatkniętego na kończynie, złotem lśniącej igły. Boże Wszechmocny! Bóstwo najwyższe! Siło miłosierna — czemkolwiek jesteś, ulituj się nad niemocą i katuszą ludzkiego bytu! Daj się wzruszyć i ukróć cierpienie!...
Nagle Piotr został olśniony. Przeszedł on lewy korytarz krypty i wyszedł na światło dzienne. Zaledwie się tu ukazał, stanąwszy na placu, do którego dobiegały górne ramiona balustrady, a pochwycony został w uścisk serdeczny. Witał go w ten sposób lekarz Chassaigne, o którym chwilowo był zapomniał, jakkolwiek się z nim umówił, że spotkają się tutaj, by pójść razem zwiedzić izdebkę Bernadetty i kościół księdza Peyramale.
— Ach moje dziecko — jakże szczęśliwym musisz być obecnie!... Wiem o wielkiej nowinie, wiem, jaką łaską nadzwyczajną Matka Boska