Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziecka, miłującego bez zastrzeżeń. O gdyby mógł uwierzyć całą duszą, rozpłynąć się w swem wierzeniu! Szczęścia nie mogłoby być nad to większego! Pragnął módz wierzyć, pragnął odzyskać doznawane w swej młodości chwile rozkoszy, pragnął tego całą swą miłością, jaką zachował dla swej matki; pragnął tego namiętną żądzą, by módz ujść męczarni rozumowań, by módz ukołysać się w sen spokoju, wynikający ze świętej nieświadomości. Marna to była żądza, lecz zarazem jakże słodka! Chciał więc mieć nadzieję przestania być sobą a stania się rzeczą, bezmyślnym tworem spoczywającym w rękach Stwórcy. Naprężając bieg swych myśli, podniecając się tą nadzieją, Piotr zapragnął uczynić ostatnie wysilenie dla odzyskania utraconej wiary.
W tydzień później, podróż do Lourdes była stanowczo zdecydowaną. Piotr wszakże zażądał, aby opinia lekarzy orzekła, czy Marya może znieść zmęczenie, jakie wyniknie dla niej z tak długiej jazdy koleją. Okoliczności dotyczące konsylium, na jakie zebrali się lekarze, żywo stanęły teraz w pamięci Piotra. Jeden z nich utrzymywał dotychczas, iż Marya cierpi na zerwanie niektórych wiązadeł, drugi zaś był zdania, iż dotkniętą jest paraliżem, skutkiem nadwyrężenia mlecza pacierzowego. Obecnie, zebrawszy się razem, wspólne poczynili sobie ustępstwa, godząc się na paraliż z pewnem osła-