Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/650

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ty i listy do N. Panny, pocałunkami przylegając do ścian skały, którą miliony ust pałających już przepaliły i wygładziły u stóp białej, marmurowej statui. Porwani szałem ślepej wiary, stali się jednolitą siłą, której nic okiełznać nie zdoła.
Przyciśnięty i tchu złapać niemogący, Gerard stał wpojony całem ciałem w żelazną kratę oddzielającą wnętrze groty od chorych. Posłyszał słowa dwóch chłopek unoszonych płynącą wciąż defiladą, słowa te wyrwały się im na widok chorych, ścielących się tuż przed niemi. Jedna z nich, z podziwu wyjść nie mogła, ujrzawszy bladą twarz brata Izydora, którego oczy szeroko rozwarte, wpatrzonemi się być zdawały w statuę N. Panny. Chłopka przeżegnała się, ogarnięta pobożnym zachwytem i szepnęła:
— Ach patrz, jak ten się modli z całego serca! i jak oczu nie spuszcza z oblicza Matki Boskiej!
A druga chłopka odrzekła:
— O pewnie tego Ona uzdrowi! Zbyt jest piękny, żeby nie miała się ulitować!
Brat Izydor zmarły w akcie wiary i miłości, oddziaływał na tłumy z głębi nicości, do której już zstąpił... Jego wzrok, uparcie utkwiony, rozrzewniał serca, poruszając do głębi tłum przeciągający przez grotę.