Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/613

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ża zawsze pochylonego nad pracą; wspominała przyjemności niedzielne, szczególniej miłe wycieczki wzdłuż fortyfikacyj, gdy siadłszy na spalonej ich murawie, lubili patrzeć na chłopców puszczających różnokolorowe wolanty. Wtem oczy jej zwiększać się poczęły, próżne czyniła wysilenia by czegoś się jeszcze dopatrzyć wśród złowrogiej, strasznej nocy, która poczynała zewsząd ją ogarniać.
Pani de Jonquière jeszcze raz pochyliła się nad konającą, widząc że porusza ustami. Doleciał do jej ucha lekki powiew, niosący głos jakby z wielkiej oddali, z po za świata i nabrzmiały bezdennym smutkiem, złożył się w wyrazy:
— Nie chciała mnie uzdrowić.. nie uzdrowiła...
Jakby tylko na to czekała, Zosia Couteau zadowolniona, zeskoczyła z łóżka i pobiegła w głąb sali, gdzie zaczęła się znów bawić swoją lalką. Ani la Grivotte, jedząca resztkę swego chleba, ani Eliza Rouquet, zapatrzona w swoją twarz odbijającą cię w lusterku, nawet nie zauważyły zaszłej katastrofy. Lecz Marya odczuła chłodny powiew śmierci, biegnący przez salę, zauważyła niezwykłe zmięszanie pani de Jonquière, a zwłaszcza pani Desagneaux, nieprzywykłej do widoku śmierci. Marya zbudziła się z rozkosznego stanu zamodlenia i wyczekiwania spłynąć mającego na nią szczęścia; zrozumiała co zaszło i tkliwe uczucie względem swej towarzyszki cierpienia wezbrało w jej sercu, ulitowała się nad