Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/584

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce zwolna dobiegało aż do jej ramion, uwydatniając chorobliwą przezroczystość jej ciała, a pysznie piękne jej jasne włosy rozsypały się dookoła głowy, tworząc złocistą, promienną aureolę. Śpiew ptaszka rozległ się na podwórzu i dźwiękiem swym napełnił i rozweselił spokojną ciszę sali. Jakieś dziecko musiało się bawić gdzieś w pobliżu okien, półgłośne bowiem jego śmiechy, dolatywały chwilami donośnie, wśród ciepłego, porannego powietrza.
— Cóż zrobić... — rzekła po chwili pani de Jonquière — nie śpij, kiedy spać ci się nie chce, tylko staraj się uspokoić, byś chociaż trochę wypoczęła.
Na sąsiedniem łóżku pani Vêtu konała. Nie zawieziono jej do groty, z obawy by nie zmarła w drodze. Od jakiegoś czasu leżała z zamkniętemi oczami a pochylona nad nią siostra Hyacynta, skinieniem głowy przywołała panią Desagneaux, by jej powiedzieć, że stan chorej się pogorszył. Pochyliły się wspólnie nad umierającą i z trwogą śledziły wyraz jej twarzy. Żółta cera pociemniała jeszcze, stała się błotnistą; oczy miała wpadnięte a usta zwężone; jęczała zcicha a jęk zamieniał się powoli w śmiertelne chrapanie; oddech jej był słaby, lecz zatruwającej woni; rak toczący jej wnętrzności ostatnie czynił w nich spustoszenia. Nagle, rozwarła powieki i przestraszyła, się ujrzawszy te dwie twarze nad sobą pochylone. Czyż miała umierać, zaraz umie-