Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/578

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z miejsca, na którem stali, nie można było jeszcze odróżnić domów nowego Lourdes; zlewały się one w jednolitą białawą masę, po nad którą połyskiwały szyfrowe dachy; w miarę jak postępowali naprzód, wydobywały się z zieloności wielkie klasztory, olbrzymie pałace będące hotelami dla przyjeżdżających pątników; wreszcie ukazała się całość bogatego miasta, we wszystkich swych szczegółach; z tą świeżością nowych swych domów zdawała się, jakby naraz z ziemi wyrosłą, z tej ziemi niegdyś tak tutaj ubogiej, a teraz cudami i złotem potężnej. Z boku, po za złomem skały, na szczycie której zarysowywały się zwaliska obronnego kiedyś zamku, wychylały się zmięszane i ubogie dachy starego Lourdes; chyliły się one ku sobie i trwożliwie garnęły w zbitą gromadę, szepcząc między sobą o czasach minionych. Dzisiejsze i wczorajsze Lourdes spoczywało na tle dwóch gór wyniosłych: małego i wielkiego Gersu, które przecinały horyzont nagiemi ścianami, ogrzanemi teraz ukośnie padającem na nie słońcem, pruszącem je żółtemi i różowemi barwami.
Doktór Chassaigne postanowił odprowadzić Piotra aż do drzwi jego hotelu, a przy pożegnaniu przypomniał, iż zejść się mają jeszcze dzisiaj po odbytej procesyi.
Była teraz godzina blisko jedenasta. Piotr uczuł niezmierne zmęczenie, lecz chciał się przymusić do zjedzenia czegośkolwiek przed udaniem się na spoczynek; pewien był bowiem, że potrze-