Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne... ale i ono zmierza ku innym i zwolna zatonie, zwiększając wspólne ognisko.
Jasno teraz było jak w dzień biały. Drzewa, opromienione światłem od spodu, przybrały jaskrawą, zieloną barwę; wyglądały jak malowane i przypominały teatralne dekoracye. Ponad ruchomem ogniskiem świateł, wysuwały się w górę liczne chorągwie, jaskrawo i sztywno odbijając swą różnobarwnością tła, na którem występowały oblicza świętych, wyraziście haftowane jedwabiami. Łuna ta świateł płonęła łuną w górze, wdłuż skały, ponad którą strzała bazyliki widniała białością swą zarysowaną na ciemnem niebie; a dalej bledniejąca po drugiej stronie Gawy, oświetlała wzgórza i występujące na nich fasady klasztorów, rozsiadłych wśród zieleni.
Światła iskrzyły się, stojąc w miejscu jak płomienne jezioro, którego falami, drobnemi lecz kołyszącemi się bezustannie, były pojedyncze płomyki, lśniące jak gwiazdy. Wtem, drgnęły chorągwie i jezioro w rzekę zmienione, szukało sobie drogi, którą wyznaczonem mu było popłynąć.
— Czy oni aby nie tędy iść będą?... — zawołał zaniepokojony pan de Guersaint.
Piotr, który wiedział jaką drogą przejdzie procesya, objaśnił, iż pójdzie ona najpierw krętą drogą, wykutą z niemałym kosztem wzdłuż skały aż ku górze, tam, obszedłszy po za bazyliką, procesya spuści się ku dołowi, prawem skrzy-