Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domagał się donośnie podania koszyka z chlebem.
— Przepraszam panów bardzo, lecz muszę teraz wracać do moich gości!...
Nie obmywszy rąk od zajęć fryzyerskich wpadł do sali jadalnej. Drzwi zostały za nim uchylone i Piotr z wielkiem zadziwieniem zobaczył na ścianach obrazy treści religijnej, zwłaszcza widok groty rzucał się w oczy swą wielkością jaskrawą. Obrazy te musiały być zawieszane wyłącznie w czasie przyjazdu pielgrzymów, dla tem większej ich przyjemności.
Była teraz godzina trzecia. Gdy Piotr i pan de Guersaint wyszli na ulicę, powietrze rozbrzmiewało donośnym odgłosem licznych dzwonów kościelnych. Bazylika pierwsza zawezwała na nieszpory; natychmiast zawtórował jej dzwon parafialnego kościoła; potem przyłączały się coraz to inne dzwony klasztorów i kaplic, tworząc chór potężny i tonami odmienny. Kryształowy dźwięk dzwonu w klasztorze karmelitek, łączył się z poważnym głosem dzwonu w klasztorze pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia. Od strony klasztoru sióstr Niebieskich z Nevers i od dominikanek — dolatywały rozgłośne i wesołe dzwonki pomniejsze, zlewając się w pieśń wspólną.
W dni uroczyste dzwony rozlegały się w Lourdes bezustannie, od wczesnego rana do późnego wieczoru, rozbrzmiewając ponad domami miasta, niby szumem skrzydeł aniołów płyną-