Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Wyszedłszy na ulicę, Piotr i pan de Guersaint szli zwolna pomiędzy coraz liczniejszym tłumem, odświętnie postrojonych ludzi. Niebo było jaskrawo niebieskie a miasto kąpało się w słonecznych promieniach; w powietrzu unosić się zdawała wesołość dnia świątecznego, wesołość hałaśliwa, jarmarczna, odźwierciadlająca życie i chęć używania mieszkańców miasta i zbiegłego tutaj zewsząd ludu. Przecisnąwszy się wzdłuż chodnika alei de la Grotte, zatrzymać się musieli na rogu placu de la Merlasse, tak niezmierny ścisk tutaj panował; tłum jednych spotykał się z tłumem nadciągającym z innej strony, na placu zaś pełno było koni i krzyżujących się ekwipażów różnego rodzaju.
— Wszak nam nie pilno? — zauważył pan de Guersaint. — Chciałbym się wszakże przedostać na plac Marcadel w środku starego miasta. Hotelowa służąca powiedziała mi, że fryzyer tam osiadły wynajmuje niedrogo powozy na dalsze wycieczki. Tobie wszystko jedno, w którą pójdziemy stronę?...