Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

le coraz był większy, a plamy od sosów i wina rozlewały się i ciągnęły po całym obrusie.
Była już godzina dwunasta.
— Wracamy zaraz do groty? — zapytał żony pan Vigneron.
— Słowo Grota, powtarzały teraz wszystkie usta; dojadano w pośpiechu i gwałtownem przynagleniu resztki deseru, bełkocząc pełnemi od jedzenia ustami: „Do groty, do groty!“. Spieszono się przełknąć, by znów się modlić i śpiewać koronki.
— Kiedy mamy całe pół dnia swobodne — rzekł pan de Guersaint — skorzystajmy i obejrzyjmy miasto. Poszukam przy tej okazyi powozu na jutrzejszą wycieczkę; pojadę w góry, stosując się do życzenia Maryi.
Piotr, zmęczony duszną atmosferą sali, rad był że śniadanie się skończyło. Wyszedłszy do sieni, głęboko odetchnął. Stało tu mnóstwo ludzi oczekujących na śniadanie i swobodne miejsca w sali jadalnej. Zwartą kolumną wtargnęli teraz do sali i w jednej chwili niebyło znów już ani jednego miejsca przy głównym stole i przy małych stolikach. Jeszcze przez godzinę miało trwać śniadanie. Jeszcze więc przez godzinę rzucać się tu miano na podawane potrawy i rwać jadło kawałami ku sobie, jeszcze godzinę trwać miało żucie i łoskot, w ruch nagły wprawionych szczęk, w gorącu, zaduchu i odmęcie hotelowej sali jadalnej