Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O mam nadzieję, że Przenajświętsza Panna uzdrowi nam nasze dziecko! A teraz czas nam iść na śniadanie. Doznane wzruszenie podziałało mi na apetyt, dawno nie byłem tak głodny!
Pożegnawszy się z rodziną Vigneron, pan de Guersaint wraz z Piotrem zeszli na dół do sali jadalnej, lecz nie znaleźli tam już ani jednego wolnego miejsca. Ścisk tu był i mięszanina ludzi nadzwyczajna. Kilka miejsc wolnych, jakie dostrzegli, zamówionych było naprzód przez bogatszych podróżnych. Jeden z usługujących chłopców powiedział im, że od dziesiątej do pierwszej godziny po południu sala jadalna bez przerwy przepełniona jest gośćmi, górskie powietrze wpływa bowiem na dobry apetyt podróżnych.
Zmuszeni czekać, poprosili chłopca, by ich zawiadomił, gdy znajdą się dwa swobodne miejsca. Nie wiedząc co z sobą zrobić, pan de Guersaint z Piotrem skierowali się ku wyjściu i przystanęli w bramie hotelu. Wychodziła ona na szeroką ulicę, przez którą przepływały roje odświętnie przybranej ludności.
Właściciel hotelu, pan Majesté, ubrany od stóp do głów biało, w strój swój kucharski, ukazał się w bramie i rzekł z wyszukaną uprzejmością do wyczekujących na śniadanie dwóch przyjaciół:
— Może panowie zechcą poczekać w salonie?...
Pan Majesté mógł mieć lat około czterdziestu i silił się, by nosić z królewską godnością nazwisko pozostawione mu przez rodziców. Łysy,