Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tomności z omdlenia, cały po niej spodziewany spadek, wynoszący pół miliona, byłby dla nich beznadziejnie stracony. Pod wrażeniem tych myśli, siłą podważać począł zaciśnięte zęby syna, chcąc go zmusić do wypicia całej szklanki lekarstwa. Wszakże w chwili gdy Gustaw odetchnął nieco głębiej i oczy otworzył, zakołatało w sercu pana Vigneron szczere ojcowskie uczucie; zapłakał z radości i począł pieścić chłopca najtkliwszemi słowy.
Pochyliła się teraz nad chłopcem bogata jego ciotka; lecz Gustaw odepchnął ją z najwyższą nienawiścią, jakby chcąc się pomścić za bezwiedne zwyrodnienie uczuć swych rodziców, łaknących złota tej kobiety. Długoletnia choroba wyrobiła w tym piętnastoletnim chłopcu, niesłychaną wrażliwość. Obrażona pani Chaise odeszła o parę kroków i siadła nieruchomie na krześle, podczas gdy rodzice Gustawa, uradowani iż strach doznany o życie jedynaka raz jeszcze płonnym się okazał, patrzyli na niego i składali dzięki Przenajświętszej Pannie. On zaś spoglądał uśmiechając się znacząco i smutnie, odgadywał bowiem wszystko i życia nie pragnął.
— Czy pomoc nasza może być państwu przydatną?... — zapytał Piotr z uprzejmością.
— Dziękujemy, dziękujemy panom najuprzejmiej — odpowiedział pan Vigneron, wychodząc na korytarz. — Już złe minęło, ależ mieliśmy strach