Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a twarz jej poczerniała i miała surowy wyraz zaciekłości i buntu.
— Chcesz może, aby nam coś przeczytał, coś w rodzaju jego opowiadania w czasie podróży? — pytała dalej pani de Jonquière. — Nie, niechcesz?... To cię nie rozerwie i nie pocieszy?... No to zobaczymy później... Zostawiam was razem, i mam nadzieję, że za chwilę już ci wróci zwykła twoja łagodność.
Cichym szeptem Piotr zaklinać począł Maryę, by nie poddawała się rozpaczy. Lecz próżnemi były jego słowa, jakkolwiek starał się być pieszczotliwym i przyjacielskim. Wszak dopiero dzień jeden przebyli, a jeżeli Matka Boska nie uzdrowiła jej dzisiaj, to niezawodnie uzdrowi jutro, nagradzając ją sowicie za pokładaną w niej nadzieję. Marya nie zdawała się słuchać szeptanych słów pociechy, odwróciła się zaciąwszy usta z goryczą, oczy miała gniewne i bezcelowo utkwione w przestrzeń. Przestał więc do niej mówić i rozglądał się po sali.
Otaczał go widok straszny. Nigdy może jeszcze nie odczuł tyle wstrętu, a zarazem politowania złączonego z trwogą.
Obiad zjedzono i ukończono tu od dawna, przynoszone wszakże jedzenie porcyami z kuchni, rozstawione było po trosze przy wszystkich łóżkach; i tak przez noc całą niektóre chore domagały się bezustannie nowego posiłku, podczas gdy inne jęczały bez przerwy, błagając, by odwrócono je