Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek ten wszakże miał zupełną racyę gniewać się i jątrzyć, gdy niezdarnemi rękoma dotykano świętych jego wierzeń. Piotr patrzał na niego z uznaniem i sympatyą. Bo rzeczywiście cała praca podejmowana w biurze zaświadczeń, dokonywana była nietylko niedołężnie lecz całkowicie zbytecznie. Uwłaczającą musiała się wydawać wierzącym a dla niedowiarków nie była dostateczną. Czyż cud może być sprawdzonym? Wierzyć wystarcza. Objawienia Boże przyjmować należy nie wchodząc w ich tajniki. W epokach wierzeń najgłębszych wiedza powstrzymywała się od chęci tłomaczenia Boga. Cóż mogła mieć ona z tem wspólnego?... Wdając się w rzeczy wiary, podkopuje ona własną swą wielkość. Pragnący wierzyć i wierzący, padać winni krzyżem, całować ziemię i korzyć się przed najwyższym majestatem. Kompromisy są tutaj zbyteczne! Chęć zrozumienia tylko do wątpliwości doprowadzić jest w stanie.
Cierpieniem przejmowały Piotra zdumiewające rozmowy, jakie słyszał naokoło siebie. Wierzący mówili o cudach swobodnie, spokojnie jak o rzeczach potocznych, naturalnych. Najdziwaczniejsze pogłoski powtarzali jako pewniki. Cuda, wciąż pleniły się; cuda opowiadali bez uśmiechu na ustach, bez najlżejszego protestu istniejącej w nich chociażby szczypty rozsądku. Wciąż widocznie przebywając i żyjąc wśród gorączkowych złudzeń, nie dziwili się niczemu, wszystko