Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cemi jak u doga szczękami i siwiejącą już czupryną. Raboin był wierzącym, zaciekłym i egzaltowanym w swem wierzeniu; nie dozwalał on, by wątpiono o cudownych uzdrowieniach, wydarzających się w Lourdes. Bolał on niezmiernie nad czynnościami dokonywanemi w biurze, uważając je za zbyteczne. Wybuchał gniewem, gdy poddawano dyskusyi zaszłe tutaj uzdrowienia. Odwołanie się do zdania lekarzy, oburzyło go niezmiernie, lecz doktór Bonamy uspakajał go, mówiąc:
— Nie gniewaj się, nie oburzaj, kochany mój przyjacielu! Trzeba zawsze pozwolić na wyjawienie powątpiewania, jeżeli ono jest szczere; każdemu wolno mieć swoje zdanie.
Zaczęli wchodzić chorzy. Jakiś człowiek, zdjąwszy koszulę, pokazał swój tors obsypany wysypką, z której miejscami wykruszał się rodzaj proszku, podobnego do mąki. Nie uważał się za uzdrowionego, twierdził tylko, iż po każdej pielgrzymce doznawał znacznej ulgi. Po nim, przyprowadzono kobietę, przerażającej chudości; okazała się być hrabiną i opowiedziała dziwne o sobie szczegóły. Siedem lat temu, Matka Boska uzdrowiła ją po raz pierwszy. Miała wówczas suchoty. Wyszła następnie zamąż, i była matką czworga dzieci. Lecz suchoty znów teraz wróciły, szukała ulgi na swe cierpienia zastrzykując sobie często morfinę, pragnąc zaś odzyskać zdrowie, ponownie przybyła do Lourdes i zaraz po