Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciej wanny wynoszono właśnie brata Izydora. Zemdlał, a chwilowo przypuszczano, że skonał. Lecz jęczał już teraz i skarżył się boleśnie. Zbiedzone cierpieniami jego ciało wywoływało uczucie głębokiego politowania; leżał na ławie rzucony, świecąc szeroką raną, zajmującą mu całe prawie biodro. Dwaj pomocnicy szpitalni, którzy wnieśli i wynieśli go z wody, pomagali sobie teraz przy wciągnięciu koszuli na bezwładne jego członki; poruszali nim ostrożnie, lękając się, by nie skonał im w ręku.
— Księże szanowny, pomóż mi proszę — rzekł do Piotra pomocnik szpitalny, rozbierający pana Sabathier.
Piotr pośpieszył z pomocą a w pomocniku szpitalnym, spełniającym czynności tak podrzędne, poznał markiza de Salmon-Roquebert, którego mu pan de Guersaint pokazał jeszcze na dworcu kolei żelaznej. Markiz mógł mieć lat około czterdziestu, twarz miał pociągłą, rycerską, o wielkim nosie szlachetnego rysunku. Był to ostatni potomek historycznego rodu, wielką posiadał fortunę, pałac, królewskiej wspaniałości w Paryżu przy ulicy de Lille i olbrzymie posiadłości ziemskie w Normandyi. Corocznie towarzyszył narodowej pielgrzymce do Lourdes i spełniał z przejęciem obowiązki pomocnika szpitalnego, chociaż nieodznaczał się pobożnością; do formułek religijnych stosował się jedynie z towarzyskiego przyzwyczajenia. Nie chciał przyjąć żad-