Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gła o spaniu i jedzeniu. Wszak miała tylko trzydzieści susów całego majątku!
— Proszę, niech mi pani wskaże drogę prowadzącą do groty — powtórzyła.
W gromadce kobiet tu zebranych, była młoda, tęga dziewczyna, ubrana czysto, z rękoma starannie utrzymanemi. Ruszyła ramionami, patrząc na panią Vincent. Wtem, nadszedł śpieszący ku miastu ksiądz, o postawie okazałej, o twarzy krwistej i czerstwej. Dziewczyna podeszła śpiesznie ku niemu, ofiarując mu pokój umeblowany i szła teraz za nim, szepcząc mu coś na ucho.
— Niech pani idzie jeszcze kawałek tą drogą, potem trzeba zawrócić na prawo, by dojść do groty — rzekła inna dziewczyna, ulitowawszy się nad zbolałą twarzą pani Vincent.
Na chodniku pomiędzy dworcem a torem kolei, zamieszanie i ścisk nieustawało dotychczas. Wydostali się ztąd dopiero pątnicy zdrowi lub mogący się trzymać na własnych nogach, lecz chorzy pozostać jeszcze musieli na miejscu, wysadzanie ich bowiem przedstawiało wiele trudności. Niewprawni w swą czynność, tragarze biegali tu i owdzie wraz z noszami, nie wiedząc co czynić, lub z którego końca zaczynać swą służbę.
Berthaud, rozprawiając i dowodząc coś Gerardowi, szedł z nim pośpiesznie. Wtem spostrzegł dwie kobiety stojące tuż przy latarni wzdłuż dworca. Poznał Rajmundę i szybko zatrzymał giestem swego towarzysza.