Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten sięgnął do kieszeni po butelkę z atramentem; nie był to jednak atrament, ale woda święcona: chlusnął nią na dyabła, który począł ryczeć strasznym głosem z bólu a pisarz tymczasem chwycił regestr i począł uciekać. Rozpoczęła się pogoń dyabła za pisarzem, pogoń trwająca noc prawie całą, lecieli przez góry, doliny, lasy i strumienie. „Oddaj mi regestr!“ — wrzeszczał dyabeł. — „Nie, nie oddam!“ — odpowiadał pisarz i lecieli wciąż dalej. Zdyszany, prawie tchu i sił pozbawiony pisarz, dopadł wreszcie, tak jak zamierzał, do miejskiego cmentarza. Dyabeł nie mógł mu już nic zrobić, bo ziemia cmentarza jest świętą, pisarz więc szydzić z niego począł, potrząsając regestrem, rad, że wybawił tyle dusz z mocy czartowskiej.
Ilekroć Bernadetta słyszała opowiadanie tej bajki, odmawiała zawsze pobożnie koronkę przed zaśnięciem. Radowała się ona nad zmożeniem chytrości dyabła, drżała wszakże z obawy zarazem, lękając się, że piekielne duchy krążyć koło niej zaczną, gdy tylko światło w izbie zostanie zgaszone.
Pewnej zimy ksiądz Ader, proboszcz miejscowy, pozwolił, by spędzano wieczory wspólnie, gromadząc się w kościele. Wiele się tam ludzi schodzić zaczęło, oszczędzali bowiem o tyle światła w biednych swych domostwach a było im też o wiele cieplej tak razem skupionym. Ktoś z obecnych czytał wówczas ustępy z Biblii i odmawiano wspólnie modlitwy. Dzieci zasy-