Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cztery. Nosek miało jakby ściśnięty, powieki niebieskawo odbijające od cery swej woskowej i nie miało siły wymawiania wyrazów; jęczało tylko z cicha a od czasu do czasu donośniej, rozdzierając swą skargą serce pochylonej nad nim matki.
— Możeby ona zjadła trochę winogron? — odezwała się cicho dotychczas zachowująca się kobieta wyglądająca na mieszczkę — mam winogrona w koszyku...
Dziękuje pani — odpowiedziała jej nieszczęśliwa matka. — Pije tylko mleko i to jeszcze... W każdym razie mam z sobą zapasową butelkę.
A ulegając potrzebie podzielenia się i zwierzenia ze swą biedą, opowiedziała swoje dzieje. Nazywała się Vincent, mąż jej, pozłotnik, zmarł z suchot. Sama zostawszy z małą swą córeczką, szyła dniem i nocą, by wychować ukochane swoje dziecko. Wtem choroba na nie spadła. Od czternastu miesięcy ubóstwiana przez nią Róża, bezustannie jest chorą, coraz ciężej chorą, niknie z dniem każdym, lżejszą i mniejszą jest niż przed laty. Nie wiedząc co począć w swem nieszczęściu, zrozpaczona matka weszła dnia jednego do kościoła, chociaż nie miała tego zwyczaju a rzuciwszy się na kolana błagać poczęła o zdrowie dla swej Róży. Zamodlona, posłyszała głos, rozkazujący jej zawieźć dziecko do Lourdes, gdzie N. Panna ulituje się jej nędzy... Nie znała ona nikogo mogącego ją objaśnić o urzą-