Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku Niej wyciągnięte dłonie, skrzydłami być chciały, skrzydłami unoszącemi ku Róży mistycznej, połyskującej w półmrocznych kościołach, ku Wieży z kości słoniowej, jaśniejącej na skrajach marzenia, ku Bramie niebieskiej roztwierającej nieskończoność. Każdodziennie wraz z jutrzenką lśniła Gwiazda zaranna wesołością wiecznie odradzających się i młodocianych nadziei. Nie jestże Ona uzdrowieniem schorzałych, ucieczką grzesznych, pocieszycielką strapionych? Wszak Francya była zawsze krajem Jej wybranym; tu Ją miłowano najgorętszą miłością, wielbiąc w Niej Dziewiczość i wielbiąc Macierzyństwo, Ona była Kobietą i Matką unoszącą ku sobie żary serc płomiennych. Francyę też Ona upodobała sobie szczególniej, we Francyi chętnie objawiała się skromnym pasterkom, dzieciom nieledwie. Bo dziatki łaskę Jej posiadają najwyższą! Dziatki niewinne, uciekające się ku Niej w każdej potrzebie i nawiązujące łączniki miłości między ziemią i niebem! Każdego wieczoru rzucać Ona zwykła złote gwiazdy łez swoich pod stopy boskiego Swego Syna, by Go uprosić o nowe łaski dla ludzi. Z Jego zezwolenia mocną była słać cuda na ziemię, spływające jak kwiaty niebiańskie, rozświetlające padół płacu i nędzy naszej, jasnością raju, zapachem róż nadziemskiej piękności.
Pociąg unoszący pątników pędził i pędził nieustająco naprzód, ku grocie tysiącem świateł jaśniejącej wśród górskiej szczeliny...