Z treści opowiadań wynikało prawie zawsze, iż tak dzieci jak i ludzie dorośli cierpieli silne bóle w trakcie oddziaływania zbawiennego cudu; zepsuta lub uszkodzona machina ludzka wstrząśniętą być musiała, powracając do zdrowia wśród naprawy: wszak kości w niej wtedy odrastały, ciało się wypełniało a zło uchodziło ostatniem konwulsyjnem targnięciem. Lecz jakaż niewypowiedziana błogość następowała po krótkiej tej ostatniej chwili cierpienia!...
Doktorzy podziwiali, nie śmiejąc na razie wierzyć własnym swym oczom, w osłupieniu patrzyli na uzdrowionych swych chorych, których przed chwilą uważali za konających lub nieuleczalnych a teraz żwawo biegających, skaczących w uniesieniach radości i żądnych jeść, jeść dużo i zaraz. Prawie każdy z tych szczęśliwych wybrańców łaski miłosiernej wracał co prędzej z groty do miasta i, przebywszy bez znużenia trzykilometrową odległość, jadł z apetytem najczęściej całą kurę i kładł się spać. Pierwszy taki sen trwał zazwyczaj godzin dwanaście. Cud uzdrowienia objawiał się raptownie, spadał gromem. Wypadków powolnego, stopniowego odzyskania zdrowia, nikt nie pamiętał, nigdy się bowiem nie zdarzały. Cud działał natychmiastowo, konanie zamieniało się w zdrowie, członki odrastały i prostowały się w mgnieniu oka, rany się goiły, tusza wracała wraz z uleczeniem. Szydząc z nauki i doświadczenia, nie zachowywano
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/147
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.