Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciele... Wstała, lecz zaraz padła. Wstała powtórnie i zaczęła chodzić. Towarzyszki Łucyi zadziwiły się i prawie przerażone zaczęły głośno wołać: „Łucya chodzi! Łucya chodzi!“ I rzeczywiście, nogi Łucyi wyprostowały się w kilka sekund, krzepkie były, zdrowe i silne! Przeszła całe podwórze i weszła na piętro do kaplicy, gdzie zgromadzenie zakonne, oglądając cud, jednym głosem zaintonowało „Magnificat“, by podziękować niebu za łaskę jego widoczną... Ach ta Łucya! Jakże szczęśliwą, jak bardzo szczęśliwą musiała być wtedy!...
I łzy się stoczyły po twarzy, pani Vincent. Padły one na bladziutkie policzki małej Róży, którą przytuliwszy do siebie całowała z namiętną żądzą ujrzenia ją szczęśliwą, tak szczczęśliwą jak była Łucya w dniu swego uzdrowienia.
Pocieszenie spływało na chorych z wątku tych opowiadań, radość jakaś niezwykła powiała nad dziecięcemi ich duszami, uniesionemi teraz błogością nadziei skończyć się mających cierpień i dolegliwości. Niebo tryumfującą swą siłą pokonywało doszczętnie bóle nieuleczalne, dlaczegóżby więc ich pominąć miało? Najsłabsi nawet czuli się pokrzepionymi i powstawali ożywieni nadzieją, że ich męczarnia zniknie niezadługo, jak sen męczący, ustępując przed boskiem tchnieniem miłosiernem i życiodajnem. Każdy przypominał sobie uzdrowienie choroby identycznie takiej, na jaką sam był cierpiący. Katuszą swych