Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
VII.

Pewnego wtorku. podczas obiadu Helena przerwała chwilową ciszę, mówiąc:
— Co za ulewa, słyszycie?... Biedni przyjaciele, przemokniecie dzisiaj.
— Oh! troszkę — szepnął ksiądz, którego stara sutana już była mokra na ramionach.
— Ja mam spory kawałek drogi przed sobą, ale wrócę pieszo; lubię taki czas.. Zresztą mam parasol.
Joanna zamyśliła się, poważnie spoglądając na ostatnią łyżeczkę swego makaronu. Wreszcie rzekła powoli.
— Rozalia mówiła, że nie przyjdziecie bo brzydki czas... Mama mówiła, że przyjdziecie... Jesteście bardzo grzeczni, przychodzicie zawsze.
Wszyscy się uśmiechnęli. Helena przyjaźnie kiwnęła głową dwom braciom. Ze dworu dochodził głuchy szum ulewy, i od czasu do czasu wicher wstrząsnął żaluzjami- Zdawało się, że zima wróciła Rozalia zasunęła firanki z czerwonego rypsu. Mała salka jadalna, ze wszystkich stron zamknięta i oświecona spokojnem światłem białej lampy, staja się miłem, zacisznem schronieniem wśród łoskotu burzy. Spokojne światło odbijało się w porcelanie, stojącej na mahoniowem bufecie. Biesiadnicy, siedząc spokojnie