Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Patrzcie! jak to pachnie!
Kucharka, cała zaabsorbowana czynnością swą, nie raczyła odpowiedzieć mu zaraz. Po długiem dopiero milczeniu, rzekła z kolei:
— Bo to widzisz, trzeba żeby się na wolnym ogniu gotowało.
I cała ich rozmowa kończyła się tem. Nawet o rodzinnych stronach nie mówili z sobą. Jeżeli coś przypomnieli sobie, dość im było jednego słówka, a zrozumieli się doskonale i śmieli się sami do siebie całe poobiedzie. To im wystarczało. Kiedy Rozalia wyprawiała Zefiryna za drzwi oboje już przyjemnie się ubawili.
— No, idź! Będę podawała do stołu.
Oddawała mu kaszkiet i szablę i wypychała go z kuchni; potem z rozpromienioną twarzą podawała pani obiad a Zefiryn, machając rękami, wracał do koszar, unosząc z sobą zapach tymianku, który go przyjemnie upajał. Z początku Helena sądziła, że musi pilnować ich. Czasami niespodzianie wchodziła do kuchni, niby dla wydania jakiegoś rozkazu. I zawsze znajdywała Zefiryna w jego kąciku, między stołem a oknem. I jak tylko pani wchodziła, stawał wyprostowany i nie ruszał się z miejsca. Jeżeli przemówiła do niego, odpowiadał tylko ukłonem i mruczał coś niezrozumiale. Powoli, Helena się uspokoiła, widząc, że nigdy wejście jej nie przeszkadza im, i że zawsze na twarzach swych mają wyraz cierpliwych kochanków.
A nawet Rozalia wyglądała wówczas daleko śmielszą od Zefiryna. Od kilku miesięcy była w Paryżu i okrzesała się trochę, chociaż trzy ulice tylko znała dotychczas: ulicę Passy, ulicę Franklina i ulicę Vineuse. Zefiryn i w pułku pozostał gapiem. Rozalia utrzymywała, że „głupiał,“ bo we wsi z pewnością był mądrzejszy. To pochodziło od munduru, mówiła; chłopcy, co zostaną żołnierzami, strasznie głupieją W istocie, Zefiryn odurzony nowem życiem, miał okrągłe oczy i kołysał się, chodząc, jak gęś. Pod epoletami żoł-