Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko już błyszczało dokoła niej, wówczas była wesoła i śpiewała. O trzeciej godzinie myła sobie jeszcze ręce i kładła czepek z wstążkami. Potem, zasunąwszy do połowy firankę perkalową, zmniejszała światło i oczekiwała Zefiryna. największy porządek panował wszędzie a zapach tymianku i bobkowego drzewa rozchodził się dokoła.
O pół do czwartej Zefiryn zjawiał się; chodził po ulicy dopóki na miastowym zegarze nie wybiło pół. Rozalja przysłuchiwała się, jak jego buty stukały o schody i otwierała mu drzwi, jak tylko zatrzymał się przed niemi. Zabroniła mu dzwonić. Za każdym razem też same przy spotkaniu zamieniali z sobą słowa.
— To ty?
— Tak, to ja.
I tak stali tuż naprzeciw siebie, a małe ich oczka błyszczały i usta zaciskały się. Potem Zefiryn szedł za Rozalją, ale ta nie pozwalała mu wejść, zanim nie odebrała od niego kaszkietu i szabli. Nie chciała tego wcale w swej kuchni i chowała je zaraz w szafie, koło okna, i nie pozwalała mu ruszać się stamtąd.
— Siedź spokojnie... Jeżeli chcesz, możesz patrzeć, jak będę gotowała obiad dla pani.
Ale Zefiryn nigdy prawie nigdy nie przychodził z próżnemi rękami. Zwykle ranek spędził był z kolegami, włócząc się po lasku Meudon, błąkając się po nim, próżnując i z nieokreśloną tęsknotą do rodzinnego miejsca łykając powietrze. Chodząc, rznął pręciki, obcinał je i ozdabiał rozmaitemi arabeskami; zwalniając wówczas kroku, zatrzymywał się nad rowami i z kaszkietem, zsuniętym na szyję, nie spuszczał z oczu noża, z którym szperał po lesie. Potem nie chcąc już porzucać tych patyczków, przynosił do Rozalii; ta odbierała mu je z rąk i gniewała się trochę, że jej zanieczyszcza kuchnię. W rzeczywistości jednak zbierała je; pod łóżkiem swojem miała cały ich pęk, rozmaitej wielkości i rozmaitych deseni,