Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gwałtowne pchnięcie uniosło ją w górę. Leciała ku słońcu, coraz wyżej. Suknie jej sprawiały lekki wietrzyk, który wiał na ogród; przelatywała tak szybko, że nie tak wyraźnie już ją widać było. Teraz musiała się już uśmiechać, twarz miała zarumienioną i oczy świecące jak gwiazdy. Odwiązany warkocz uderzał ją po szyi. Suknia, chociaż związana, powiewała i odkrywała nogę po kostki. I łatwo było domyślić się, że pierś swobodnie oddychała, że w powietrzu tem żyła jak w ojczyźnie swojej.
Wyżej! wyżej!
Pan Rambaud, oblany potem, z twarzą czerwoną, dobył wszystkich swych sił. Krzyk się rozległ. Helena podniosła się jeszcze.
— Oh! mamo! oh! mamo! — powtarzała Joanna w zachwycie.
Siedząc na trawniku, patrzyła na matkę, przyciskając rączki do piersi, jak gdyby sama tylko piła całe to powietrze. Oddech jej zatrzymywał się, miarowym ruchem ramion kołysała się wraz z huśtawką podnoszącą się i opadającą. I wołała wciąż:
— Mocniej! Mocniej!
Helena podnosiła się coraz wyżej. W górze nogi jej dotykały gałęzi drzew.
— Mocniej! mocniej! oh! mamo, mocniej!
Drzewa uginały się z trzaskiem, jakby pod naciskiem burzy. Suknie przelatywały wirując i klaskając, jak gdyby miotane wichrem. Kiedy na dół spadała, z rękami rozszerzonemi, z piersią naprzód wysuniętą, opuszczała trochę głowę i przez chwilę bujała; potem unoszona w górę odpadała w tył, z odrzuconą głową, uciekając jak bez tchu, z zamkniętemi powiekami. Podnoszenie się to i opadanie sprawiało jej niewysłowioną rozkosz i zawrót głowy zarazem. Wzniósłszy się w górę, leciała do słońca do tego blado-żółtego, wiosennego słońca, którego promienie zdawały się sypać na ziemię deszcz złoty. Włosy jej kasztanowate, z od-