Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, bądźcie grzeczne... Patrz, ty gapiątko, już brudna jesteś... Przyjdę po was, nie ruszajcie się z miejsca.
Karawan przybył, można już było wyruszyć z domu. Pani Deberle ukazała się i zawołała:
— Zapomniano bukietów!... Paulino, prędko bukiety!
Tu nastało małe zamięszanie. Dla każdej dziewczynki przygotowano bukiet z białych róż. Trzeba było rozdać te kwiaty; dzieci zachwycone trzymały przed sobą wielkie ich pęki, jak gromnice. Lucyan, który nie odstępował Małgorzaty, z rozkoszą wąchał kwiaty, które ta przytykała mu do twarzy. Wszystkie te dziewczątka z kwiatami w rękach śmiały się radośnie, potem nagle spoważniały, widząc jak wynoszono trumnę i stawiano ją na karawanie.
— To ona tam we środku? — spytała Zofia cichutko.
Siostra jej Blanka odpowiedziała na to kiwnięcem głowy. Potem rzekła z kolei:
— Dla dużych ludzi, to tak wielkie.
I mówiąc to rozszerzała rączki swe jak mogła. Wtem mała Małgorzata, wpakowawszy nosek swój między róże, zaczęła się śmiać — łaskotało ją to, jak powiadała. Inne wówczas zaczęły również wtykać swe nosy do bukietów, musiały przecie przekonać się. Tu zawołano na nie — przycichły odrazu.
Orszak wyruszył. Na rogu ulicy Vineuse kobieta jakaś w sabotach zapłakała, patrząc na kondukt i łzy swe ocierała rogiem fartuszka. Kilka osób pokazało się w oknach; wśród ciszy ulicy dały się słyszeć głosy politowania. Karawan, obity białą draperyą i srebrną frendlą, toczył się zwolna; na bitej drodze rozlegał się tylko równy przygłuszony krok dwóch białych koni. Wóz ten unosił jak gdyby całe żniwo kwiatów, bukietów i wieńców. Trumny nie widać było, wóz lekko podrzucał w górę pęki kwiecia, gałęzie bzu spadały na drogę. Z czterech rogów spływały długie wstęgi białe; trzymały je cztery małe dziewczynki, Zofia i Małgorzata, jedna z panien Levasseur i mała Guiraud;