Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XIX.

Malignon, leżąc w fotelu, wyciągnął nogi przed wielkim ogniem, który się palił na kominie i oczekiwał spokojnie. Z umysłu spuścił firanki u okien i pozapalał świece. Pierwszy pokój, w którym siedział, żywo był oświecony pająkiem i dwoma świecznikami. W drugim przeciwnie pakowała ciemność; lampka tylko kryształowa, zawieszona u góry, rzucała blade, na wpół przyćmione światło. Malignon spojrzał na zegarek.
— Do djabła! — szepnął — czy dzisiaj znowu każe mi czekać napróżno?
I zlekka ziewnął. Czekał od godziny już, co go wcale nie bawiło. Powstał i rzucił okiem dokoła. Nie podobało mu się ustawienie fotelów; jednę z kanapek przysunął do komina. Świece rzucały różowy odblask na obicie z kretonu; pokój cichy, zamknięty, ogrzewał się powoli; ze dworu dochodził szum wichru. Potem raz jeszcze wszedł do drugiego pokoju i uczuł się zupełnie zadowolniony, pokój ten wydał mu się bardzo dobrze, zupełnie „z szykiem“, przypominał alkowę z tem łóżkiem, co kryło się w rozkosznym cieniu. W chwili, kiedy poprawiał koronki u poduszek, do drzwi szybko zapukano trzy razy. Był to znak umówiony.
Nakoniec — rzekł głośno z miną tryumfującą.
I pobiegł otworzyć. Julia weszła zasłonięta woalką i otulona futrzanym płaszczem. Podczas kiedy Malignon cicho zamykał drzwi, ona przez chwilę stała nieruchomie tak,