Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sam przyniósł miednicę, umoczył ręcznik i przyłożył go do skroni Joanny.
— Pani zaziębi się — rzekła Rozalia, trzęsąc się o zimna. — Możeby można zamknąć okno. Nadto chłodno.
— Nie, nie — zawołała Helena — zostaw okno otwarte... Nieprawdaż, panie?
Lekki wiatr wciskał się do pokoju i podnosił firanki. Nie czuła tego. Szal nawet zupełnie się zsunął z ramienia, odkrywając górną część piersi. Z tyłu warkocz się rozplótł, i promienie włosów spływały aż do pasa. Podniosła w górę rękawy, odsłaniając nagie ramiona, by mieć większą swobodę ruchów; myśląc tylko o dziecku, zapominała o wszystkiem. A obok niej doktór krzątał się, nie myśląc również ani o kurtce rozpiętej, ani o kołnierzu od koszuli, który Joanna oderwała.
— Podnieś ją, pani, trochę — rzekł. — Nie, nie tak.. Daj mi pani swą rękę.
Wziął jej rękę i sam ją podłożył pod głowę dziecka, któremu chciał dać znowu lekarstwo. Potem przywołał ją do siebie. Posługiwał się nią jak pomocnicą; a ona ślepo go słuchała, widząc że córka spokojniejsza.
— Proszę tutaj... Głowę jej oprzesz, pani, na swojem ramieniu, a ja słuchać będę.
Helena spełniła rozkaz. Pochylił się nad nią, chcąc przyłożyć ucho do piersi Joanny. Policzkiem swym dotknął nagiego jej ramienia; i badając serce dziecka, mógłby był usłyszeć bicie serca matki, kiedy podniósł głowę, oddech jego spotkał się z oddechem Heleny.
— Tutaj wszystko jak się należy — rzekł spokojnie.
Jej oczy rozjaśniły się.
— Połóż ją pani napowrót. Nie trzeba jej męczyć więcej.
Nowy paroksyzm nastąpił. Był już daleko słabszy. Joanna wyszeptała kilka słów niezrozumiałych. Dwa razy jeszcze w krótkich przerwach paroksyzmy ponawiały się, ale