Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z miną tryumfującą potrząsał laską swą. Ale zadziwił się, spostrzegłszy, że się nie zachwycano pomysłem.
— Jakto! nie rozumiecie?... Lucjan będzie przyjmował gości swoich, nieprawdaż? Ustawicie go zatem koło drzwi w ubraniu markiza z wielkim bukietem róż u boku, i będzie się kłaniał damom.
Ależ — zarzuciła Julja — będziem mieli markizów tuzinami.
— I cóż stąd? — rzekł spokojnie Malignon. — Im więcej markizów tem śmieszniej będzie. Powiadam, że tak się należy... Trzeba koniecznie, żeby gospodarz domu był przebrany za markiza, inaczej bal będzie obrzydliwy.
Zdawał się być tak głęboko przekonany o tem, że Juljatakże uczepiła się tej myśli. W istocie, kostium markiza Pompadour z białego atlasu, haftowanego w bukieciki, to będzie ślicznie.
— A Joanna? — powtórzył doktór.
Dziewczynka zbliżyła się i z wyrazem pieszczoty oparta się o ramię matki. Helena miała już otworzyć usta, kiedy ona szepnęła:
— O mamo, pamiętasz, coś mi obiecała?
— Cóż takiego? — spytano dokoła.
Dziewczynka błagającym wzrokiem patrzyła na matkę. Helena odpowiedziała — uśmiechając się.
— Joanna nie chce, by wiedziano o jej kostiumie.
— Tak, tak! — zawołało dziecię. — Żadnego nie robi się efektu, kiedy kostium wiadomy.
Zaczęto żartować z tej kokieteryi. Pan Rambaud miał ochotę podrażnić dziecię. Od jakiegoś czasu Joanna dąsała się na niego, i biedny człowiek zrozpaczony, jak ma odzyskać łaskę u swojej małej przyjaciółki, próbował drażnić ją, że to ich zbliży znowu. I teraz, patrząc na nią — powtórzył razy kilka:
— Ja powiem, ja powiem... Dziewczynka zbladła. Jej miła, schorowana twarzyczka nabrała jakiegoś dzikiego wy-