Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/103

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Ach; mojej żony niema? — rzekł.
    — Nie, opuściła mnie — odpowiedziała, śmiejąc się. — Prawda, że pan przychodzi wcześniej.
    Dzieci bawiły się w drugim końcu ogrodu. Doktór siadł przy niej. Sam na sam nie mięszało ich wcałe. Godzinę prawie rozmawiali o różnych rzeczach, i ani na chwilę nie przyszła im chętka zrobienia jakiejkolwiek wzmianki o uczuciu, które przepełniało ich serca. Na cóż mieli mówić? Czyż się wiedzieli już teraz tego, coby sobie powiedzieć mogli? Nie mieli nic co do wyznania. Dosyć im było być razem, w każdym przedmiocie pojmować się wzajemnie, spokojnie cieszyć się samotnością tu właśnie, gdzie on codziennie w wieczór całował żonę swoją.
    Tego dnia żartował z jej upodobania do roboty.
    — Nie wiem nawet — mówił — jaki jest kolor oczu pani; zawsze je masz zwrócone na igłę.
    Podniosła głowę i jak zwykłe popatrzyła na niego prosto w twarz.
    — Byłżebyś pan kłótliwy? — spytała łagodnie.
    On mówił dalej:
    — Ach! szare są... szare z odbłyskiem niebieskim, nieprawdaż?
    Oto wszystko, na co się odważyli; ale wyrazy te nabierały jakiejś słodyczy nadzwyczajnej. Odtąd często ją znajdywał o zmroku. Sami nie czuli tego, że wówczas zwiększała się między nimi zażyłość. Mówili do siebie głosem zmienionym i z pewnym odcieniem pieszczotliwym, który znikał, jeżeli mieli świadków rozmowy swej. Pomimo to jednak, kiedy Julia wracała z miasta ze swą gorączkową gadatliwością, obecność jej nie przeszkadzała im; mogli nie przerywać rozmowy swej nie potrzebowali mięszać się lub odsuwać krzeseł swoich. Zdawało się. że ta piękną wiosna, ten ogródek z kwitnącemi bzami przedłużały w ich sercach pierwsze wiosenne zachwyty miłości.
    Pod koniec miesiąca pani Deberle ogromnie się zaję-