Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozbić pięścią. Przyjaciele powstrzymywali go. Ależ to wprost dziecinny jest gniew taki! Dalekoby go to posunęło naprzód, gdyby potem miał żal śmiertelny, że zaprzepaścił swoje dzieło. Ale on, drżący jeszcze, patrzał tylko na obraz, nie odpowiadając, wzrokiem pałającym, nieruchomym, w którym paliło się okropne udręczenie niemocy. Nic jasnego i żywego nie mogło wyjść z pod jego palców; tors kobiety zamazywał się na płótnie w ciężkich tonach, to uwielbiane ciało, które marzył takiem świetnem, jasnem, świetlanem, wychodziło brudne jakieś, ciemne, nie udało mu się nawet wysunąć je na ten plan, który mu przeznaczał. Cóż było tam pod tą czaszką, że musiał słyszeć jak trzeszczy bezowocnym wysiłkiem? Byłaż to jakaś wada oczu, która nie dozwalała mu widzieć we właściwem świetle? Czy może ręce odmawiały mu posłuszeństwa, czy nie miał dość w nich już władzy? Szalał coraz więcej, irytując się na tę nieznaną dziedziczność, która czasami sprawiała mu tak łatwą, tak szczęśliwą możność tworzenia, a innym razem znów ogłupiała taką bezpłodnością, aż do tego stopnia, że zapominał najelementarniejszych zasad rysunku. I uczuć tak zawrót dziwny całej swej istoty i pozostawać z wściekłością tworzenia wówczas, kiedy wszystko ucicha, wszystko w około nas gdzieś zapada, stacza się, łamie, duma pracy, śniona sława, egzystencya cała!
— Słuchaj, mój stary, — podjął Sandoz, — nie