Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/638

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piony grób, zwolna zapełniany szczątkami zabieranemi z mogił i którego kamień, w samym środku okrągłego tarasu, niknął pod stosami wieńców, złożonych tam na chybi trafi przez pobożne uczucia krewnych, którzy już nie mogli odnaleźć!, mogił swoich umarłych. I kiedy tak karawan toczył się zwolna poprzeczną aleją numer drugi, dał się słyszeć trzask, podniósł się obłok dymu i rósł w górę ponad młodemi klonami okalającemi chodnik. Zbliżano się powolnie, z daleka widać było stos jakichś rzeczy powalanych ziemią, które zapalano. W końcu zrozumiano wreszcie całą tę czynność. Ognisko to znajdowało się nad brzegiem czworogranu, który skopano głęboko w szerokie bruzdy równoległe, celem wydobycia z ziemi trumien, by módz oddać grunt innym ciałom, tak jak wieśniak odwraca skibę, zanim posieje ją ponownie. Długie opróżnione rowy rozwierały się, grudy tłustej ziemi oczyszczały się na słońcu, to zaś, co tu palono, były to przegniłe deski trumien, stos ogromny desek połupanych, połamanych, strawionych w ziemi, zamienionych w czerwonawą glinę. Nie chciały one zająć się płomieniem, mokre od błota ludzkiego, trzeszcząc głucho; gęsty, ciężki dym unosił się pod bladem sinawem nieba sklepieniem, a wiatr listopadowy rozpędzał jego kłęby i rozdzierał je na rudawe pasy, unoszące się w powietrzu, pośród mogił, na połowie przynajmniej przestrzeni cmentarza.