Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/626

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej nóg, które odsuwał potrosze ostrożnie. Nakoniec zerwał ten węzeł, był wolny. Trzecie wezwanie wpłynęło na jego pośpiech, przeszedł do przyległego pokoju, wołając:
— Już, już idę!
Dzień powstawał mglisty, brudny i smutny, jeden z tych ranków zimowych ponurych; i w godzinę później zbudziła się Krystyna, przejęta zimnym dreszczem. Niepojęła w pierwszej chwili, dlaczego znajduje się sama? Potem przypomniała sobie: usnęła przecież z twarzą na jego sercu, splątana z nim członkami. Ależ w takim razie, jakimż sposobem mógł odejść, gdzie mógł być? Natychmiast, w swem półsennem odrętwieniu, wyskoczyła z łóżka gwałtownie, i pobiegła ku pracowni. Boże mój! czyżby on miał powrócić do tamtej? Czyżby tamta druga miała go odebrać, kiedy ona sądziła już, że pozyskała go na zawsze?
Na pierwszy rzut oka niezobaczyła nic, pracownia wydala jej się pustą, pod szarym blaskiem dnia słotnego i zimowego. Ale kiedy uspakajała się już, nie spostrzegając nikogo, podniosła oczy ku płótnu i krzyk straszliwy wydarł się z jej gardła.
— Klaudyuszu, oh! Klaudyuszu...
Klaudyusz obwiesił się na wielkiej drabinie przed nieudałem swem „dziełem“. Wziął poprostu jeden ze sznurów, które przytwierdzały ramę do muru i wszedł na platformę, aby przywiązać