Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oh! powróć do mnie, o! kochajmy się jak dawniej, czy ty krwi nie masz, że ci wystarczają cienie? Powróć do mnie, a zobaczysz jak żyć dobrze... Słyszysz! Żyć, jedno zawieszone u ust drugiego, spędzać tak noce, w uścisku spętani i nazajutrz rozpoczynać znowu i jeszcze, jeszcze...
Drżał cały i zwolna począł oddawać jej ten uścisk, pod wpływem strachu, którym go przejmowała tamta druga, bożyszcze; a ona zdwajała swoje ponęty, od których miękł, któremi go zdobywała.
— Słuchaj, ja wiem, że ty masz myśl okropną, tak! nigdy nieśmiałem ci o niej mówić, bo nie należy ściągać nieszczęścia; ale po nocach nie sypiam już, przestraszasz mnie... Dziś wieczorem szłam za tobą, tam, na ten most, którego nienawidzę; i drżałam, oh! myślałam, że już wszystko skończone, że cię niemam.. Mój Boże! cóżby stało się ze mną? Mnie potrzeba ciebie, ja żyć bym bez ciebie nie mogła, przecież nie zechcesz, może ranie zabić... Kochajmy się, kochajmy!...
Wtedy porwany tą nieskończoną namiętnością, uległ jej Ogarnął go niezmierny smutek, zdało mu się, że świat cały zagasa, zapada, i że w ogólnej tej ruinie topi się jego istota. Pochwycił ją on także w uścisk szalony, łkając z szeptem:
— To prawda, miałem tę myśl okropną. Byłbym ją spełnił i opierałem się tylko, myśląc