Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/619

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale pocóż ci te głupstwa, pocóż ci szukać czego innego nademnie, co cię kocham?... Wziąłeś mnie sobie za model, chciałeś robić kopie z mego ciała. Po co ci to, powiedz? Alboż te kopie warte są mnie? Okropne one są, sztywne i zimne, jak trupy... A ja cię kocham, a ja mieć cię pragnę. Trzeba ci wszystko powiedzieć, bo ty nie rozumiesz, że kiedy krążę dokoła ciebie, kiedy ofiaruję ci się pozować, to dlatego, że cię kocham, rozumiesz? To dlatego, żem przy życiu i że ciebie pragnę...
W szale objęła go swemi nagiemi rękoma, związała go swemi nogami. Koszula w połowie zerwana odsłoniła piersi, które przyciskała do niego, któremi pragnęła go przeniknąć w tej ostatniej walce swej namiętności. I była namiętnością wcieloną, wybuchła wreszcie z całym swym bezładem i płomieniem, nie krępowana skromnością, jak kiedy indziej, gotowa wszystko wypowiedzieć i wszystko zrobić, byle tylko zwyciężyć... Twarz jej nabrzmiała, łagodne oczy i czoło pogodne zniknęły pod splątanemi kosmykami włosów, pozostały tylko wydatne szczęki, namiętna broda i purpurowe usta.
— Oh! nie, puść mnie — szeptał Klaudyusz — zanadto jestem nieszczęśliwy.
Gorącym swym głosem mówiła dalej:
— Ty może myślisz, że ja się zestarzałam. Tak! mówiłeś, że nie jestem już dawną i uwierzyłam temu sama, bacznie śledziłam się pozu-