Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bną suknię, suknię zużytą, zniszczoną, którą podtrzymywała niesłychanem staraniem na takie niezwykłe okoliczności. Henryka ujęła ją natychmiast za obie ręce i pociągnęła z sobą na kanapę. Kochała ją bardzo i poczęła też wypytywać, widząc tak zmienioną, pobladłą z pełnemi niepokoju oczyma! Co jej było? Czy była cierpiącą? Nie, nie, — odpowiedziała, że jest bardzo dzo wesoła, że się czuje szczęśliwą, iż tu przyszła; a co chwila wzrok jej biegł do Klaudyusza, jakby go studyowała; potem znów się odwracała. On, zdawał się być podnieconym, ogarniała go jakaś gorączka słów i giestów, której nie okazywał już od kilku miesięcy. Chwilami tylko ożywienie to ustawało i siedział milcząco z szeroko rozwartemi oczyma, zatopionemi gdzieś w oddali, w próżni, zawieszonemi na czemś, co zdawało się przyzywać go do siebie.
— Ah! mój stary — rzekł do Sandoza — ukończyłem twój szpargał dzisiejszej nocy. To rzecz pełna siły i zamknąłeś im tym razem usta.
Obadwaj rozmawiali przed kominkiem, na którym paliły się długie polana. Rzeczywiście, pisarz wydał był świeżo nową powieść, a jakkolwiek krytyka nie była bynajmniej rozbrojoną, jednakże począł go otaczać ten rozgłos sławy, który daje namaszczenie człowiekowi, wbrew uporczywym napaściom jego przeciwników. Zresztą niełudził się on bynajmniej, wiedział doskonale, że walka, choćby wygrana nawet, rozpocz-