Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/515

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

który nie wart był czyścić mu palety, zapomnieć o należnym szacunku dla tego, co walczył lat dziesięć, zanim został uznany. Ah! te nowe generacye, kiedy cię grzebią, gdybyż wiedziały, jakiemi krwawemi łzami przychodzi ci śmierć opłakiwać!
Potem, ponieważ milczał, przejęła go trwoga, że pozwolił odgadnąć trawiący go ból. Miałżeby on się zniżyć do nikczemnej zazdrości? Gniew przeciw samemu sobie dodał mu siły, trzeba umierać stojący. I zamiast gwałtownej odpowiedzi, która cisnęła mu się na usta, odrzekł poufale:
— Masz słuszność, Naudet, byłbym lepiej zrobił, gdybym był siedział cicho, zamiast się zabierać do tego obrazu.
— Ah! to on, przepraszam — zawołał kupiec, wymykając się.
Był to Fagerolles, który w tej chwili ukazał się u wejścia do sali. Nie wszedł, dyskretny, uśmiechnięty, cieszący się swoim tryumfem, ze swobodą inteligentnego człowieka. Widocznie szukał kogoś, przyzwał giestem jakiegoś młodzieńca i przynosił mu odpowiedź, radosną bezwątpienia, bo ten ostatni uścisnął mu obie ręce. Dwaj inni rzucili się z powinszowaniami; jakaś kobieta zatrzymała go, ukazując mu z giestem męczennicy obrazek umieszczony w cieniu jakiegoś zagłębienia. Potem zniknął, jedno spojrze-