Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/498

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wali sobą Paryż cały, o nich tylko wyłącznie była mowa, o tem co posłali, o faktach, o tem wszystkiem, co dotyczyło ich osób: jedna z tych zaraz, co to potęgą swoją podnosi bruki; wszystko to, imponującą liczbą pięciu tysięcy zwiedzających cisnęło się w niedzielę, istną armią pospólstwa i przebiegało wyłupionemi oczyma ten wielki sklep obrazów.
Naprzód Klaudyusz obawiał się tego słynnego dnia werniksowania, onieśmielony tym zapowiadanym wielkim tłumem eleganckiego świata i postanowił czekać dnia bardziej demokratycznego: prawdziwego otwarcia. Odmówił nawet Sandozowi towarzyszenia mu. Potem taka poczęła go palić gorączka, że ledwie doczekał godziny dziewiątej i wybiegł coprędzej, zaledwie znalazłszy czas do zjedzenia kawałka chleba i sera. Krystyna, która nie miała odwagi pójścia z nim, odwołała go odedrzwi jeszcze, zajęta czemś, wzruszona, niespokojna.
— A przedewszystkiem mój drogi, nie martw się, cokolwiekbądźby zaszło.
Klaudyuszowi zbrakło powietrza, kiedy wszedł do honorowego Salonu z bijącem sercem od szybkiego biegu po schodach. Na dworze dzień był jasny, majowy, niebo czyste, pogodne, zasłona rozpięta pod szybami sufitu przepuszczała słońce żywem, białem światłem; a przez drzwi sąsiednie otwarte na galeryę ogrodową, napływał chłodny przewiew wilgotnego powietrza. On