Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dało się słyszeć szemranie, uderzenie maczugą było tak silne, że nikt niemógł się zdobyć na odpowiedź.
— Panowie, domagają się wotowania — powtórzył Mazel, blady, oschłym głosem.
I ton ten wystarczył, była w nim tajona nienawiść, dzikie współzawodnictwo, pod pozorami serdeczności koleżeńskiej. Rzadko przychodziło do takich sprzeczek. Prawie zawsze porozumiewano się. Ale w głębi urażonych próżności były rany krwawiące wiecznie, odbywały się walki na noże, w których padano z uśmiechem na ustach.
Bongrand i Fagerolles podnieśli sami jedni tylko ręce i „Umarłe dziecko“ odrzucone, miało tę jednę tylko szansę jeszcze, że mogło zostać przyjęte przy rewizyi generalnej.
Okropna to była praca, ta rewizya generalna. Jury po dniach dwudziestu codziennych posiedzeń, jakkolwiek miało dwa dni odpoczynku, aby dać czas stróżom do przysposobienia roboty, wzdrygało się na myśl tego popołudnia, w którem trzeba było zrobić przegląd trzech tysięcy odrzuconych obrazów, z pośród których trzeba było wyłowić pewną liczbę do skompletowania przepisanej regulaminem cyfry dwóch tysięcy pięciuset obrazów przyjętych.
Ah! te trzy tysiące obrazów ustawione tuż obok siebie, oparte o gzymsy wszystkich sal dokoła galeryi zewnętrznej, wszędzie wreszcie, aż