Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przerwano mu gniewnemi słowy:
— Nie! tylko nie ten! Znamy go, tego starego bojownika! Waryat, który się upiera od lat piętnastu, pyszałek, który pozuje na geniusz, który gadał, że zburzy Salon, choć nigdy nie przysłał ani jednego możliwego płótna!
Cała ta nienawiść do tej oryginalności niesfornej, obawa kupiecka przed konkurencyą, przed siłą niepokonaną, która tryumfuje nawet wtenczas, kiedy jest pobitą, huczały teraz w tym zgiełku głosów.
— Nie, nie, precz z tem!
Wówczas Fagerolles, był tyle niezręcznym, że się zirytował, on nawet uległ gniewowi, przekonawszy się, że tak mało poważnego ma wpływu.
— Jesteście niesprawiedliwi, bądźcież sprawiedliwymi przynajmniej.
Naraz zgiełk dosięgnął szczytu. Otoczono go, popychano, wyciągały się groźne ręce, frazesy padały jak kule.
— Panie, pan hańbisz komisyę.
— Jeżeli pan bronisz tego obrazu, to dlatego, żeby nazwisko twoje jutro umieszczono w dziennikach.
— Nie znasz się pan na tem.
I Fagerolles, nie panując już nad sobą, straciwszy nawet zwykłą zręczność swej blagi, odpowie dział po grubiańsku:
— Znam się na tem tak dobrze jak wy!