Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hę? ta Irma — ozwał się Fagerolles, z odcieniem poszanowania — ona bo ma katedrę!... Ha! cóż robić, je szprzedaję tylko obrazy!... Wejdźże.
Wnętrze pełnem było niezmiernego a dziwacznego przepychu; stare gobeliny, stare bronie, zbiór mebli dawnych, osobliwości z Chin i Japonii, począwszy od samego zaraz przysionka; sala jadalna na lewo, o ścianach z chińskiego laku, na suficie wielki smok czerwony; schody drewniane rzeźbione, gdzie powiewały chorągwie a pióropusze tworzyła zieleń roślin zwrotnikowych. U góry wszakże pracownia przedewszystkiem była osobliwością, dość ciasna, bez jednego obrazu, cała zawieszona wschodniemi oponami, portierami, zajęta w jednym końcu kominkiem ogromnym, którego kapę unosiły dwa potwory, w drugim rogu zastawioną była szeroką otomaną, ustawioną pod namiotem; cały budynek z lanc, podtrzymujących w powietrzu baldachim wspaniały obić, ponad łożem futer, dywanów i poduszek, niemal równoległych z posadzką.
Klaudyusz patrzył i jedno pytanie cisnęło mu się na usta, pytanie, które powstrzymał przecież. Czy też to wszystko było zapłacone? Ozdobiony orderem zeszłego roku, Fagerolles, jak zapewniano, żądał po dziesięć tysięcy franków za jeden portret. Naudet, który, stworzywszy jego powodzenie, eksploatował je teraz, zabierając część zysków, wedle umowy, nie puszczał ani